ANIA HESS
Choroba cywilizacyjna dopadła także naszych facetów. Z biegiem lat przechodzą transformacje. Ewoluują. Pytanie tylko: czy w dobrym kierunku?
Może same sobie jesteśmy winne tego, że poddani codziennej obróbce cieplnej (wyścig szczurów, przewartościowanie płci, wyzwolenie kobiet, urlopy macierzyńskie dla ojców, etc.) ustępują nam miejsca w niszy zarezerwowanej do tej pory dla nich? "Gdzie ci mężczyźni..." - śpiewała niegdyś Danuta Rinn. Gdzie? Dopadła ich choroba cywilizacyjna! Wieloletnie doświadczenie damsko - męskie pozwoliło mi na skorzystanie ze skojarzeń kulinarnych i podzielenie PANÓW na trzy grupy. Pierwsza grupa, to ci podobni do marchewki, drudzy do jajka i ostatnia grupa, która jest jak kawa. Nigdy nie wiesz, co Ci się trafi. Ideałów nie ma, a każdy typ inaczej reaguje na konfrontację z prawdziwym życiem. Na ogół jednak kobiety (choć w większości te niedoświadczone i młode) wybierają sobie faceta marchewkę. Taki mężczyzna dba o siebie, ma piękną sylwetkę, jest twardzielem (jak na marchewkę przystało), czyli ładny kształt, dobra oprawa i boska opalenizna. Mężczyzna do schrupania od zaraz. Schrupiesz raz, drugi na surowo - samo zdrowie, ale jak wrzucisz na gorącą wodę życia i problemów to się rozgotuje, rozleci w palcach i jedyne, co z niego zostanie to pure marchewkowe! Papka nisko witaminizowana podobna do ciepłych kluch, potrzebujących Twojego oparcia. Nie ma co liczyć na wsparcie ze strony silnej MARCHEWKI (chyba, że na surowo przed gorączką życia). Na marchewce nie poznasz się, niestety, dopóki z nią nie przeżyjesz iluś tam lat i nie rozleci Ci się w przesolonej od problemów wodzie wspólnego życia, szczególnie na emigracji. Okazuje się wtedy, że mężczyzną w waszym związku jesteś TY i z młotkiem czy przecinakiem niejednokrotnie częściej biegasz niż twój ślubny. Nie straszne Ci depresje i opresje (w jakie Twój twardziel się wplata). Bierzesz na swoja klatę wszystko, co na Was spada, bo Twój mężczyzna, już jako miękka papka spędzająca w większości czas na kanapie z piwem, do niczego się nie nadaje. Drugi typ faceta to jajko. Patrzysz na takiego pierwszy raz i myślisz - POETA. Wrażliwy! Romantyczny! Delikatny! Pod cieniutką skorupką kryje się to, co najdelikatniejsze. Trzeba uważać, aby przypadkiem nie urazić pana JAJO, nie dotknąć brutalnym słowem, nie obarczać obowiązkami. Jednym słowem - chuchać, dmuchać i biegać dookoła, a on za to w swej romantycznej naturze skrobnie dla nas jakiś wierszyk, rzuci kwiatkiem czy komplementem. Nie za często jednak, bo to on przecież jest w centrum uwagi. Ogólnie na początku takiego związku nie jest najgorzej, bo Twój instynkt macierzyński każe Ci opiekować się się Panem wrażliwcem i dbać o niego. Wszystko jednak do czasu! Kiedy bowiem rzucisz Pana JAJKO na wodę wspólnych bolączek i przeciwności - zabulgocze, zagotowuje się w sobie, zacietrzewi i finalnie zetnie się biedaczyna i zrobi twardy jak skała. Wiersze, komplementy czy romantyczne kolacje to produkty przed ścięciem się białka. Teraz z Pana jajko nie wydusisz już nic - poza pretensjami. Kwiaty? Zapomnij! Zwiędną, zanim je doniesie - taki ugotowany! Oczywiście, jak w poprzednim przypadku, aby się przekonać, że masz do czynienia z jajkiem potrzeba czasu, cierpliwości i stalowych nerwów przy kończeniu związku! Ostatni typ męski to kawa. Pachnie ładnie, choć z pozoru ani w niej kształtu, ani wartości odżywczych. Uzależnia, choć stawia szybko na nogi! Kiedy czujesz jej zapach omdlewasz, a gdy rozpływa Ci się w ustach z dodatkiem czekolady - wiesz już, co to rozkosz smaku! Pan kawa nie rzuca na kolana przy pierwszym kontakcie, o nie! Ale jak wrzucisz go na gorącą wodę twego serca, potrafi zmienić jej kolor z bezbarwnej na kawową. Nagle całe Twoje życie nabiera barw, smaku i zapachu. Czujesz, ze żyjesz pobudzona do działania. Choć Pan kawa uzależni Cię od siebie i z powodu jego chwilowego braku będą Ci się trzęsły ręce... nic to w porównaniu z tym, co otrzymasz w zamian. Która z nas nie lubi budzić się z zapachem kawy w nozdrzach? Miłego dnia drogie Panie. Idę na kawę!
1 Comment
Schumacher też była kobietą14/1/2021 Mężczyźni cierpią na chroniczny brak asertywności. Są pozbawieni dystansu do siebie i posiadają chorą ambicję, która sięga zenitu pod wpływem testosteronu zawsze wtedy, gdy wyprzedza ich na autostradzie kobieta, blondynka, a na dodatek młoda.
Miało być dziś o podroży, bo podróżowania w moim życiu ostatnio wiele, ale okazuje się, ze mężczyźni to znacznie bardziej wdzięczny temat dla blondynki. Podróże zatem zostawię sobie na inną okoliczność, a dziś zajmę się męskim testosteronem. Dlaczego wybrałam sobie ten temat? Zbierałam się do niego od jakiegoś czasu... Dokładnie od momentu, gdy zaczęłam za kierownicą spędzać kilkadziesiąt % swojego czasu, ale od początku… Ostatnio mojemu samochodzikowi stuknęło 30 tys. km. Ktoś pomyśli - 30 tysięcy, co to jest? Nic! Racja, ale jeśli auto ma zaledwie 6 miesięcy, to naprawdę dużo! Kiedy pierwszy raz do NIEGO wsiadłam miał na liczniku zaledwie 15 kilometrów, a siedzenia były oklejone folią. Z racji przemierzanych ostatnio tysięcy kilometrów zauważyłam jedną ciekawą rzecz, którą chciałam się z Wami podzielić. Mężczyźni mają oryginalne usposobienie! To oczywiście każda z nas - której choć przez chwile przyszło mieszkać z facetem pod jednym dachem - wie doskonale. Cierpią także na chroniczny brak asertywności. Są pozbawieni dystansu do siebie i niestety posiadają chorą ambicję, która sięga zenitu pod wpływem testosteronu zawsze wtedy, gdy wyprzedza ich na autostradzie kobieta, blondynka, a na dodatek młoda. Południowa Francja, płatna autostrada. Ja i inni uczestnicy ruchu (w 70% płeć przeciwna). Jadę sobie w miarę równo i spokojnie. 140 na zegarze, a przede mną audi Q7 (z samcem za kierownicą) jedzie 110. Włączam kierunkowskaz, wyprzedzam... i tu zaczyna się zabawa. W momencie, gdy PAN spogląda w stronę wyprzedzającego auta, (czyli w moją) i orientuje się, że właśnie został wyprzedzony przez kobietę - mówiąc spokojnie - dostaje zaburzenia osobowości. Po zakończonym manewrze zjeżdżam na prawy pas, a facet przyspiesza do 150 i zaczyna mnie wyprzedzać. Ok - myślę sobie. Dziwny "typ" najpierw się wlecze, a teraz przyspiesza, ale spokojnie daję się wyprzedzić i nadal jadę swoim tempem 140 (za Q7), po czym po paru kilometrach MĘŻCZYZNA zaczyna ponownie zwalniać.. Najpierw do 130, 125 po czym wraca do tempa 110. Jeszcze nie mam objawów syndromu MAD MAXA, ale zaczyna mnie to drażnić (jak każdego normalnego człowieka)... Przyspieszam i po raz kolejny go wyprzedzam... 140, 145, 150. Spoglądam w lusterko wsteczne, a ON trzyma się za mną. Siedząc na przysłowiowym ¨ogonie¨ kilometr, dwa, dziesięć. Goni mnie przez sto kilometrów, nie spuszczając nogi z gazu. Odpuszcza dopiero, gdy zjeżdża z autostrady. O CO CHODZI? Jadę dalej, sytuacja się powtarza. Inne auto, leciwy kierowca, ale poziom testosteronu ten sam. Zdecydowanie! Nie zdarzyło mi się chyba ani razu, aby wyprzedzony SAMIEC przeszedł nad tym faktem do porządku dziennego. Nawet, jeśli jego auto ledwo dyszy i się wlecze, wyprzedzony przez kobietę czuje nadprzyrodzony przypływ koni mechanicznych (w aucie) lub hormonów (u siebie) i zaczyna ambitny atak. Podczas licznych podroży zauważyłam, ze największy problem z faktem "wyprzedzenia przez kobietę" mają młodzi Hiszpanie w swoich sportowych samochodach oraz mężczyźni podróżujący we dwóch (lub więcej) - wtedy trzeba przed kolegą (kolegami) pokazać, że kobiety miejsce jest w domu, a nie na męskiej i szybkiej autostradzie. Natomiast panowie jadący w towarzystwie swych kobiet są potulni i łagodni. Nie wyprzedzają, nie przekraczają prędkości. Skręcają się ze złości, że ktoś może śmignąć obok nich szybciej… nie odwzajemniają jednak tym samym, aby nie "narazić" się swojej wybrance. Wiadomo bowiem, że kobiety, choć to słaba płeć, w zdecydowanej większości w swych domach mają "władzę absolutną". Mogłoby się później nieźle oberwać takiemu piratowi. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tolerować zachowanie panów i uodpornić się na nie. Stać się asertywną i może nawet czasem pozwolić jednemu lub drugiemu wygrać na drodze, aby podbudować ich męskie ego. Choć i tak wiem swoje! Schumacher też przecież była kobietą. Idol potrzebny od zaraz14/1/2021 Czy posiadanie idola jest nam do czegoś potrzebne? Nieważne czy naszym wzorem do naśladowania jest człowiek z krwi i kości, czy fikcyjny bohater filmowy lub książkowy. Ważne natomiast jest to, że każdy powinien posiadać jakiś WZORZEC OSOBOWY, bo tylko wtedy naprawdę ma szanse analizowania własnego zachowania.
Kiedy miałam lat 6 - może 8 - moją idolką była Anni-Frid Lyngstad. Chciałam śpiewać tak jak ona i jak każda mała dziewczynka marzyłam o tym, by mieć takie piękne włosy. Kiedy w TV (na jedynym dostępnym wówczas programie) pojawiał się jakiś program z jej udziałem, potrafiłam siedzieć jak zahipnotyzowana. W międzyczasie pojawił się w moim życiu nowy idol, poniekąd narzucony przez środowisko, a dopiero wiele lat później doceniony przeze mnie osobiście. Nigdy nie zapomnę dnia, gdy nad Kaplicą Sykstyńską pojawił się biały dym, a Polak został GŁOWĄ KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO. Karol Wojtyła to człowiek, który bez wątpienia był jednym z największych ludzi XX wieku. Jego otwartość i humanizm spowodowały, że zmieniło się postrzeganie Kościoła przez młodych ludzi. Od kiedy pamiętam miałam jeszcze jednego idola - mojego tatę. Podziwiałam go, ceniłam, chciałam choć w kilku procentach być tak zdolna i uduchowiona jak on. Pamiętam, jak godzinami siedziałam cicho w kącie, przyglądając się w skupieniu jego pracy. Był dla mnie największym wzorem do naśladowania. Z biegiem lat zauważyłam, że jak każdy idol, on także posiada swoje słabe strony. Nigdy jednak nie przestał być dla mnie wzorem. Dziś obserwuję moją kilkunastoletnią córkę i jej przyjaciół, i stwierdzam, że zasadniczy wpływ na wybór idola ma wychowanie rodziców. Moja córka od zawsze powtarza, że dziadek jest dla niej numerem jeden. Ceni go, podziwia i mówi, że chce żyć tak jak on. Jak każda dojrzewająca nastolatka lubi filmy z Miley Cyrus, muzykę Jonas Brothers czy wirtualny świat gier na Play Station. Potrafi jednak znaleźć sobie zupełnie innego rodzaju fascynacje. Pasjami ogłada programy przyrodnicze i podróżnicze, podoba jej się życie Globtrotera. Często jednak rozmawiam z jej rówieśnikami, oglądam seriale młodzieżowe i z przerażeniem stwierdzam, że ogrom młodych ludzi nie ma WZORCA. Pojecie IDOL zdaje się być zagrożone wyginięciem. Z jednej strony młodzi ludzie chcą być jak Hannah Montana, a z drugiej krytykują ją i jej zachowanie. Nie maja priorytetów, brak im organizacji, fascynacji i wzoru. W ogromnej mierze to wina nas, rodziców, którzy z braku czasu (zapracowanie) poświęcamy naszym pociechom zbyt mało czasu na to, aby zaszczepić w nich pasje. Kupując im zapychacze czasu, pozbawiamy ich możliwości znalezienia IDOLA. Czy posiadanie idola jest zatem do czegoś potrzebne? Tak naprawdę nieważne czy naszym wzorem do naśladowania jest człowiek z krwi i kości, czy fikcyjny bohater filmowy lub książkowy. Ważne natomiast jest to, że każdy powinien posiadać jakiś WZORZEC OSOBOWY. Dlaczego? Podziwiając kogoś, mamy szansę analizowania własnego zachowania. Kiedy w naszym życiu pojawiają się przeszkody, problemy, których nie potrafimy rozwiązać, zastanawiamy się, jak w tej sytuacji postąpiłby nasz idol; czy zachowałby się tak, czy inaczej. Posiadając wzorzec, kształtujemy samych siebie, dążąc do ideału. Samodoskonalimy się, starając się być podobnymi do tych, których cenimy. Pracujemy nad sobą. Oczywiście proces fascynacji idolem powinien przyjąć zdrową formę i tu ogromną rolę odgrywają rodzice, którzy powinni wytłumaczyć dziecku, że ich idol też jest człowiekiem i popełnia błędy. Niebezpieczne bowiem jest, jeśli posiadanie wzorca wiąże się z fanatyzmem i obsesją. Często zdarza się, że dziewczynki, chcąc wyglądać jak modelki, popadają w anoreksję, a chłopcy zafascynowani bohaterami negatywnymi stają się agresywni wobec otoczenia. Aby uniknąć takich sytuacji, musimy czujnie śledzić proces wyboru idola przez nasze dzieci, nie kwestionując jednocześnie ich wyboru. Każda próba negacji wywołuje bowiem odwrotny skutek. Musimy wspierać nasze dzieci, pomoc im znaleźć dobra drogę. Pokazać na własnym przykładzie, że każdy z nas potrzebuje wzoru do naśladowania, ponieważ tylko dzięki niemu możemy uniknąć wielu błędów i potknięć życiowych. Spróbujmy więc sami żyć w zgodzie ze sobą i swoimi poglądami, a może wtedy i my staniemy się wzorcem godnym do naśladowania. Kryzys14/1/2021 Zewsząd otaczają nas oferty ANTYKRYZYSOWE. Można w restauracji zjeść obiad o nazwie ANTYKRYZYS, napić się antykryzysowego wina. Pojechać na antykryzysowe wczasy. W Madrycie kupić mieszkanie w ofercie antykryzysowej, a w Barcelonie oferują nam w domu uciech dwie panie zamiast jednej.
Ukraińscy dietetycy natomiast opracowali specjalne antykryzysowe menu. Większość produktów zwierzęcych została w nim zastąpiona warzywami. Dietetycy zwracają uwagę, że złe odżywianie prowadzi do wielu chorób, przede wszystkim serca i układu krwionośnego. Ponieważ kryzys zmusił wielu Ukraińców do oszczędności, pogorszył się także ich jadłospis. Lekarze proponują zatem nowe "antykryzysowe" menu składające się w 70% z produktów roślinnych i tylko w 30% ze zwierzęcych. Ryba, źródło jodu i selenu, może być częściowo zastąpiona solą jodowaną i czosnkiem. Zamiast mięsa można jeść rośliny strączkowe, na przykład soję, w której jest więcej białka, niż w mięsie. Ostatnio trafiłam na ciekawe oferty w restauracjach. Za obiad powyżej 30 € (w Madrycie) w prezencie dostajemy butelkę wina musującego. Jeśli zapłacimy 60 € mamy dwie butelki, 90 € - trzy. Kryzys spowodował, że również w paryskich restauracjach pojawiły się specjalne antykryzysowe menu z daniami po znacznie niższych cenach. Paradoksalnie, propozycja darmowego kuskus, potrawy pochodzącej z Maroka, przynosi zyski. Właściciel jednej z restauracji na północy Paryża, który w soboty serwuje te potrawę za darmo, nie traci na tym, bo tego dnia ma u siebie o 60 procent więcej klientów niż zazwyczaj. A przecież nie wszyscy jedzą marokański przysmak. Na Camden Market w Londynie serwują natomiast sushi i jeśli jesteś z przyjaciółmi, możecie zapłacić taniej. W ofercie – obiad dla pięciu osób, ale płacą tylko cztery. Także na Camden mnoży się różnorodność ofert tekstylnych o nazwie antykryzysowej. Trzy pary butów po 15 funtów, dwie kurtki skórzane w cenie jednej, dwie pary spodni – druga za 70% ceny pierwszej, etc. Jak się okazuje, oferty antykryzysowe dotarły także do hiszpańskich domów publicznych, gdzie w cenie jednej pani, możemy sobie teraz zamówić dwie lub gratis pijemy szampana na koszt firmy, jeśli zostaniemy w lokalu dłużej niż cztery godziny. Znalazłam także interesującą ofertę na zakup mieszkań w Madrycie. Kupując jedno, w cenie otrzymujemy drugie gratis. W ofercie są głównie mieszkania do kapitalnego remontu i należy w nie sporo zainwestować, ale jeśli ktoś dysponuje wolnymi środkami, może na tym całkiem dobrze wyjść. Coraz popularniejsze stają się także domy kanadyjskie, które nie wymagają fundamentów, są znacznie tańsze i buduje się je w błyskawicznym tempie. Jak jeszcze radzić sobie z kryzysem? Nasuwa mi się kilka propozycji, które każdy z nas może samodzielnie zastosować i wdrożyć w życie, aby nie stracić na niżu gospodarczym. Mieszkać w kilka osób (minimalizacja wydatków związanych z mieszkaniem). Zakup towarów NO NAME (bycie miłośnikiem metek w kryzysie się nie opłaca). Nie kupować niczego, czego nie potrzeba. Chodzić na piechotę, ewentualnie jeździć na rowerze. Spotykać się z przyjaciółmi w domu, nie wychodzić do barów. Rzucić palenie. Nie kupować książek (ściągać e-booki). Jak długo się da mieszkać z rodzicami (Hiszpanie i Włosi mieszkają czasem do końca życia). Nie pić alkoholu. Nie planować dzieci. Nie planować ślubu. Praktykować fasting (jest zdrowy dla ciała). Kupować produkty z ofert. Kupować ubrania na targach. Podróżować tylko w wyobraźni (dużo czytać). Zrezygnować z telefonu komórkowego (zacząć pisać listy). A zupełnie serio, myślę, że wystarczy żyć rozsądnie i do wydatków podchodzić z głową. Nie dać się modzie na chińskie produkty, które zalewają Europę. Wspomagać krajową koniunkturę kupując produkty rodzime (niepochodzące z importu). Historia pokazuje, że każdy kryzys miał swoich wygranych i przegranych. Możemy mieć jedynie nadzieję, że znajdziemy się w tej pierwszej grupie i wygramy z kryzysem, a póki - co korzystajmy z ofert Author
ArchivesCategories |
© 2019 Ania Hess All Rights Reserved |